Prawdziwe życie Wilka z Wall Street
Jordan Belfort jest dla jednych kwintesencją amerykańskiego snu i biznesowego sprytu, podczas gdy inni widzą w nim tylko oszusta giełdowego, narkomana i chciwca. Kariera Belforta była błyskawiczna, a jego upadek jeszcze szybszy.
. Dziś Wilk z Wall Street ponownie obrał kurs wznoszący, jest żyjącą legendą, mówcą motywacyjnym, autorem bestsellerów, natchnieniem dla filmowców i dłużnikiem.
O Jordanie Belfortcie świat przypomniał sobie dość niedawno, tj. kiedy jego pierwszą książkę biograficzną - „Wilk z Wall Street” postanowił przenieść na srebrny ekran Martin Scorsese. Reżyser przegrał wprawdzie wyścig po statuetkę Oscara za najlepszy film roku, aczkolwiek co potwierdzał także sam Belfort, udało mu się wiernie odtworzyć historię skazanego za oszustwa maklera.
Dobre złego początki
Belfort urodził się na nowojorskim Bronxie w 1962 roku. Jego rodzice - matka Leah i ojciec Max byli księgowymi, a Belfort zdobył wykształcenie na Wydziale Biologii American University w Waszyngtonie i próbował swoich sił w Baltimore Collage of Dental Surgery, ale zrezygnował z nauki jak tylko dowiedział się, że profesja dentysty nie przyniesie mu fortuny.
Pieniądze pociągały Jordana już od dzieciństwa – jego pierwszym biznesem był wakacyjny handel lodami. Już w wieku 23 lat Belfort zajął się dystrybucją mrożonego mięsa i owoców morza na Long Island, jednak po początkowych sukcesach przeinwestowany biznes upadł.
W 1987 roku Wilk trafił na Wall Street, gdzie zatrudniono go w jednym z domów maklerskich. Tam Belfort zgłębił tajniki obrotu papierami wartościowymi, jednak jego kariera w Investors Center nie trwała długo. Już dwa lata później Belfort, wraz z Dannym Porushem i Kennethem Greenem, zajął się działalnością na własny rachunek. Firma działała początkowo na licencji Stratton Securites, jednak już po pół roku wspólnicy wykupili udziały Stratton za około 250 tysięcy dolarów i kontynuowali działalność jako Stratton Oakmont.
Sex, drugs and rock and roll
Firma brokerska Belforta błyskawicznie zdobyła rozgłos, a będąc u szczytu dawała zatrudnienie ponad tysiącowi maklerów. W jednym z artykułów dotyczących Stratton Oakmont dziennikarka magazynu Forbes mianowała Belforta „pokręconym Robin Hoodem, który zabiera bogatym, a daje sobie oraz swojej wesołej kompanii maklerów”. Sam Wilk z Wall Street szybko uzależnił się od pieniędzy. Nie było to jednak jego jedyne uzależnienie, ponieważ do tej listy można by równie dobrze dopisać sam luksus, seks, leki, narkotyki, prostytutki czy imprezy. Wydaje się również, że Belfort uzależnił się także od władzy, kreując się na postać przypominającą rozpasanego ojca chrzestnego. Z wyjątkową łatwością podporządkowywał sobie pracowników, którzy szybko przyzwyczajali się także do zapewnianego im przez Belforta, ociekającego przepychem i narkotykami hulaszczego trybu życia. W Stratton Oakmont zorganizowano podobno setki orgii, w ramach rozrywki proponowano np. konkurs rzutu karłem, a także ogolono głowę jednej z sekretarek, która przystała na tę propozycję w zamian za 10 tysięcy dolarów spożytkowanych następnie na operację powiększenia biustu.
Nosił wilk razy kilka
Belfort nie był idealnym ojcem, mężem, pracodawcą, ale na jego nieszczęście nie był także idealnym oszustem. Postępowanie w sprawie domniemanych oszustw Stratton Oakmont rozpoczęto jeszcze w 1992 roku, jednak dopiero dwa lata później sprawą zajęło się FBI. W roku 1997 Wilk z Wall Street został wyrzucony z Krajowego Stowarzyszenia Dealerów Papierów Wartościowych, a rok później aresztowany pod zarzutem manipulowania cenami akcji, oszustw i prania brudnych pieniędzy. W 1999 roku Belfort przyznał się do większości stawianych mu zarzutów, za które groziło mu ponad 30 lat więzienia. Ostatecznie, układając się z władzami, został skazany w 2003 roku na cztery lata więzienia, z których faktycznie odsiedział tylko 22 miesiące. Dodatkowo były już właściciel Stratton Oakmont zobowiązał się do zwrotu oszukanym inwestorom (ponad 1.500 osób) nieco ponad 110 mln dolarów. Do tej pory, mieszkający w Kalifornii Belfort spłacił zaledwie nieco ponad 10% tej kwoty. Powszechnie uważa się, że mimo zobowiązania do przekazywania poszkodowanym 50% swoich dochodów, Belfort nie tylko uchyla się od spłaty, ale czerpie w najlepsze z fortuny, jaką przez lata oszustw zdołał w ramach zabezpieczenia „odłożyć” na rozsianych po świecie kontach.